Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.
—   94   —

— Nie wiem, zobaczę, a tymczasem będę perswadował. Prosiłem także proboszcza, by im tłómaczył, o co chodzi? Gadałem z kilku starszymi gospodarzami. Zdawało się, żem im trafił do przekonania. Na nieszczęście z nimi jest tak, że każdy, pojedyńczo wzięty, bywa rozsądny i nawet rozumny, a gdy się do wszystkich razem gada, to jakbyś głową w mur bił.
— To nic dziwnego — odrzekł Groński. — Weź dziesięć tysięcy doktorów filozofii, a zrobi się z nich tłum, rządzący się odruchami.
— Być może — rzekł Krzycki — ale ja nie tylko o testamencie chciałem mówić. Widziałem się też ze starym karbowym rzęślewskim i dowiedziałem się ogromnie ciekawych rzeczy. Oto, niech pan sobie wyobrazi, że nasze domysły były fałszywe, i że Hanka Skibianka nie jest córką wuja Żarnowskiego.
— A to zdawało się takie oczywiste! Ale jakież są na to dowody?
— Bardzo proste. Skiba był rodem z Galicyi i przywędrował do Rzęślewa z żoną i córką, która miała około pięciu lat, a że Żarnowski, póki był zdrów, siedział murem na wsi i wtedy przynajmniej od dziesięciu lat nigdzie nie wy-