Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.
—   98   —

wzbudziło w nim dla tej Hanki sympatyę, więc zmarszczył brwi i zapytał:
— Bój-że się Boga! Dziecko zbałamuciłeś? Co nazywasz swoim czasem?
Lecz Krzycki odpowiedział dość spokojnie:
— Nie zatrzymujmy się, bo pies za daleko odleci (i tu wskazał na biegnącego przed nimi białego wyżła). Dziecka nie zbałamuciłem, bo ona miała wtedy szesnaście lat; stało się to przed siedmiu, gdy byłem jeszcze studentem i przyjechałem na wakacje do Jastrzębia.
— Czy były jakie następstwa?
— O ile wiem, to nie. Rozumie pan, że przyjechawszy następnych wakacyi i nie zastawszy już ani jej, ani Skibów, nie śmiałem dopytywać, bo na złodzieju czapka gore. Ale dziś zapytałem mimochodem karbowego, czy Skibowie nie dlatego wypadkiem wyemigrowali, że dziewczynie zdarzyła się jakaś przygoda. Powiedział mi, że nie.
— To tem lepiej i dla niej i dla ciebie.
— Z pewnością, że lepiej, gdyż inaczej rzecz byłaby się wydała i doszła do uszu matki.
— I w takim razie ty miałbyś przykrości?
W głosie Grońskiego brzmiała ironia, ale