Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.
—   120   —

dają kożuszki z mleka i rzucają groch do ognia, który strzela. Ale gdy im się nie dokucza, to bywają nawet życzliwe, wypędzają pająki, myszy i pilnują, żeby grzyb nie stoczył podłóg. Ten nasz sąsiad był to niegdyś człowiek bardzo wykształcony, ale na starość zdziwaczał i opowiada to wszystko zupełnie seryo. My, naturalnie, śmiejemy się z tego, przyznam się jednak, że chciałabym bardzo, żeby istniał taki jakiś inny świat — dziwny i tajemniczy. Byłoby z tem tak dobrze i ładnie i mniej smutno...
Tu poczęła spoglądać przed siebie nieco rozmarzonemi oczyma, poczem tak mówiła dalej:
— Pamiętam też, że gdy rozmawialiśmy nieraz z panem o obrazach Boecklina, o tych faunach, nimfach i dryadach, które on malował, to żałowałem zawsze, że tego wszystkiego niema w rzeczywistości. A czasem tak jakoś mi się zdawało, że to może jest, tylko my tego nie widzimy. Bo, prawda, panie, że któż wie, co się dzieje w lesie w południe, albo w nocy, kiedy tam nikogo niema, albo przy księżycu we mgle, albo na stawach? Wiara w taki świat nie jest przecie całkiem dzieciństwem, skoro wierzymy w aniołów.