Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.
—   15   —

pewien bal w Warszawie, panna Róża Stabrowska, jej smutne oczy i jej białe, nawpół dziecinne jeszcze ramiona, wychylające się z tiulów jak z piany wodnej, więc westchnął z cicha:
— Czasem potrzeba i na to odwagi — rzekł — by samego siebie okiełznać.
W pokoju słychać było przez chwilę tylko miarowe tyk—tak szafkowego zegara i sapanie astmatycznego sługi, który drzemał oparty o kredens.
Godzina była późna, więc Groński wstał i, otrząsnąwszy się z chwilowego zamyślenia, rzekł jakby sam do siebie:
— A te panie jutro przyjeżdżają...
Poczem dodał jakby z pewnym smutkiem:
— Och, w twoim wieku wolno się jeszcze nie kiełznać.