Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.
—   226   —

— Ja jestem taki przelotny ptak! Matka pana prędko odzwyczai się odemnie.
— O, ręczę pani, że nie! — zawołał Krzycki.
Poczem dodał:
— Ja matkę znam! Ona ogromnie panią pokochała.
— Niema przecie trzech tygodni od naszego przyjazdu. Czyż można kogo tak prędko pokochać?
Na to Krzycki odrzekł z głębokiem przekonaniem:
— Można! — daję pani słowo, że można.
Było coś tak naiwnego w sposobie i tonie tej odpowiedzi, że panna Anney nie mogła powstrzymać uśmiechu. Lecz on spostrzegł to i począł mówić szybko, jakby chcąc się wytłómaczyć i usprawiedliwić:
— Alboż wiadomo, skąd się bierze kochanie? Nieraz od pierwszego rzutu oka na ludzką twarz ma się takie wrażenie, jakby się znalazło kogoś, kogo się od dawna szukało. Są jakieś niezbadane siły, które wzajem przyciągają ludzi, choćby się przedtem nigdy nie widzieli i choćby żyli zdala od siebie.
— A czy takie istoty muszą się zawsze spotkać kiedyś ze sobą?