Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/257

Ta strona została uwierzytelniona.
—   249   —

rzawy siwe głowy lejcowych koni. Błyskawiczne wrażenie radości wstrząsnęło panną Anney: »Jakże lecą i jak mu pilno!« Lecz zaraz potem pomyślała, że chyba konie poniosły, gdyż poczęła ją dziwić szybkość pędu. Byli już tak blizko bramy, że mogła dojrzeć rozwiane grzywy, rozdęte krwawe chrapy i szalony ruch nóg końskich. Nagle wstała i w oczach jej odbił się lęk, spostrzegła bowiem, że stangret siedzi pochylony tak, iż widać tylko wierzch jego głowy — bez czapki. Tymczasem rozhukane konie wpadły w bramę; woźnica spadł na zakręcie, a powóz, niewiele wolniejszym biegiem, jął zataczać półkole brzegiem gazonu. W powozie, na tylnem siedzeniu był tylko sam Krzycki, z głową podniesioną do góry i opartą o powozową poduszkę. Krzyk przerażenia wyrwał się z piersi panny Anney. Konie w mgnieniu oka dopadły przed ganek i przywykłe zatrzymywać się przed nim, zaryły się kopytami w ziemię. Krzycki poruszył się — i blady jak trup, z krwią na kołnierzu i rękawie ubrania — wysunął się z powozu, i gdy dziewczyna podbiegła ku niemu, zawołał, chwytając ustami powietrze:
— Nic!... Jestem ranny, ale to nic!...