Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/263

Ta strona została uwierzytelniona.
—   255   —

chłop, chociaż zrazu często okazuje jakąś niezwyczajną lękliwość, jednakże, gdy raz zdecyduje się wyciągnąć kół z płota, to już nie zlęknie się byle kogo.
Więc, rad z takiego obrotu rzeczy, zabrał ze sobą tęgiego fornala, który podjął się zawieźć go do miasta, i wrócił do dworu, by ruszyć po doktora. Lecz tu czekała go niespodzianka, albowiem przed gankiem nie było już ani śladu bryczki, w ganku zaś stał stary lokaj Antoni z twarzą bezradną i panna Marynia, blada, przestraszona, ze łzami w oczach, która, ujrzawszy go, poczęła wołać:
— Jak pan mógł pozwolić jej samej jechać! Jak pan mógł pozwolić?!
— Panna Anney sama pojechała do miasta?! — zakrzyknął Groński.
I na twarzy jego odbiło się takie zdumienie, iż łatwo było odgadnąć, że nie stało się to z jego wiedzą i wolą.
— Na Boga! — mówił — wyprawiła mnie na folwark dla zarządzenia obrony i ani mi do głowy nie przyszło, że tymczasem skoczy na bryczkę i pojedzie. Ani mi do głowy nie przyszło.
Ale Marynia nie przestała lamentować: