Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/268

Ta strona została uwierzytelniona.
—   260   —

kiem idących naprzeciw trzech zbrojnych ludzi, a po chwili, poznawszy Dołhańskiego, zaczęła wstrzymywać konie.
— Jak ranny? — zapytała.
— Przytomny. Dobrze.
— Co w domu?
— Nic nowego.
— Chwała Bogu!
Bryczka pomknęła znów i po chwili skryła się w kłębach kurzawy, a Dołhański, nie mając dalej nic do roboty, zawrócił również do Jastrzębia.
Idący za nim gajowi poczęli rozmawiać ze sobą i udzielać sobie wzajem uwag o pannie, »co tak powozi jak najlepszy furman«. Dołhańskiemu zaś został również w oczach obraz młodej i urodziwej dziewczyny, z lejcami w rękach, z rozgonioną twarzą i rozwianym włosem. Ile w tem wszystkiem było odwagi i rozmachu! Nigdy dotychczas panna Anney nie wydawała mu się tak uroczą. Wiedział od Grońskiego w jaki sposób wyrwała się do miasta i zachwycał się nią szczerze. — »To nie nasze przeźroczyste i trzęsące się z lada powodu galaretki — mówił sobie: to życie! to dzielność! to krew! — Podziwiał on zawsze wszystko, co angielskie, za-