Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.
—   111   —

Swidwicki. Burżuje go nakarmią, a on za to popodrzyna im przy sposobności gardziele. Ale nie bierz pan zbytnio do serca tego co mówię, bo ja takie same, albo i lepsze rzeczy, mówię wszystkim partyom. Wszystkim! — rozumiesz pan!...
Dzwonek przerwał im dalszą rozmowę. Laskowicz drgnął.
— To moja baba: poznaję po dzwonku, — rzekł Świdwicki. — Dziś wcześniej jak zwykle. Dobrze. Zaraz każę przynieść jeść.
Jakoż po kwadransie jadło stanęło na stole. Pokrzepiony Laskowicz przyszedł całkowicie do siebie i nie myślał już o porzuceniu nowego schronienia. Świdwicki począł otwierać i przerzucać rozmaite szuflady, nakoniec znalazłszy pasport, podał go Laskowiczowi i rzekł:
— Zanim pan dobrodziej zostaniesz dyktatorem całej Polski, nazywasz się Zarańczuk, pochodzisz z Besarabii i służysz u mnie od roku. Jeżeli cię złapią, a z tobą i mnie, powtarzaj jeden wyraz: mamałyga! mamałyga!
W taki sposób odbyło się wprowadzenie Laskowicza do Świdwickiego.