Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.
—   144   —

mam ochotę w łeb mu strzelić, albo go nożem pchnąć.
— To czemu pan z tym starym kozłem rozprawia?
— Bo on gada, a ja muszę słuchać. Często też korci mnie, żeby mu odpowiedzieć... Kto inny za mniejsze rzeczy dostałby nożem pod żebro....
— Ale ja pana drugi raz nie schowam, bo nie mam gdzie.
— Nie. Ja sam sobie wyszukam jakiej dziury. Już o tem myślałem. Nasi pomogą. Mam teraz paszport i pomalowany na żółto łeb. Niektórzy towarzysze nie mogli mnie poznać. Choćby mnie złapali, to mnie nie będą sądzili jako Laskowicza, tylko jako Zarańczuka z Besarabii. Chybaby kto zdradził, ale takich między nami niema.
— Niech pan się strzeże, a jak pan już będzie wiedział, gdzie się schować, to niech mi pan powie. Ja nie zdradzę...
— Wiem, wiem. Takie nie zdradzają...
Poczem nagle zapytał:
— Czemu się panienka nie chce zgodzić, żebyśmy sobie mówili: towarzyszu i towarzyszko? Między nami wszyscy tak sobie mówią.