Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.
—   173   —

jego wpływem poczęły mu się przesuwać przed oczyma obrazy przeszłości, tak wyraziście, jakby to wszystko, co niegdyś zaszło, było wczoraj. Przypomniał sobie te jasne księżycowe noce, w czasie których wykradał się do młyna, i tę pachnącą sianem dziewczynę wiejską, która na pytanie, czy go kocha, szeptała w odpowiedzi »juści« — ale zarzucała mu swe jeszcze nawpół dziecinne ramiona na szyję, lub tuliła go do piersi z taką siłą, że żadna miłość nie mogła się zdobyć na szczersze wyznanie. Przypomniał sobie, że jednak kochał ją wówczas i że gdy mu jej zabrakło, tęsknił po niej, a nawet wypytywał ludzi o rodzinę kowalową z Rzęślewa — ale zdaleka i małodusznie, gdyż obawa zamykała mu usta.
Potem zatarła się ta dziewczyna w jego pamięci, tak dokładnie, że zatarły się nawet te lekkie wyrzuty, które sobie z powodu niej czynił. Nie zostało nic. Było mu dobrze na świecie i szukał nowych wrażeń, podczas gdy ją porwał życiowy wicher i rzucił jak marny liść na obcą ziemię, na której znosiła po prostu głód. A jednak ani wówczas, ani później, gdy przygarnęli ją dobrzy ludzie, nie zapomniała o nim — i nie przestała za nim tęsknić. Krzycki nie był głębokim znawcą dusz ludzkich, odczuł wszelako,