Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.
—   243   —

bardziej się rozrzewnia, im bardziej je pocieszają. Przyszła na nią chwila słabości i wyczerpania. Zwykłe siły opuściły ją, stargały się nerwy i poczęła płakać, a wstydząc się jednocześnie tych łez, ukryła twarz na jego piersiach.
— Hanuś moja, Hanuś! — powtarzał Krzycki.
I jął całować jej jasne włosy. Następnie objąwszy dłońmi jej skronie podniósł zapłakaną twarz i zcałowywał łzy. Nie broniła się — więc po chwili znalazł ustami jej drżące wargi.
— Hanuś! Hanuś! — szeptał zdyszanym głosem.
War żądzy coraz bardziej zaćmiewał mu rozum, zaćmiewał serce, pamięć. Pił z ust dziewczyny, póki starczyło mu oddechu; zapamiętał się, jak pijak, a wreszcie chwycił ją w ramiona.
— Hanuś! Hanuś!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

I stało się, że obraził ją ciężko, że do upokorzenia, jakie ją dziś spotkało, dodał nowe upokorzenie, do obelgi nową obelgę — i że rozdzieliła ich po prostu przepaść!