Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/265

Ta strona została uwierzytelniona.
—   257   —

umalował mu tę brodę, wraz z wąsami i czupryną na jasno-złoty kolor. Zmieniało go też ubranie i okulary, ale on zapomniał o tem i gryzł się przypuszczeniem, że jej oczy nie widzą lub nie rozpoznawają go, naprzód dlatego, że nigdy wspomnienie o nim, nie nasuwa się jej pamięci, a powtóre i z tej przyczyny, że ona należy do jakiegoś społecznego olimpu, a on do »proletaryackiego śmietnika«.
I pod takiem wrażeniem udręka jego zamieniała się we wściekłość. Z dzikiem zadowoleniem rozmyślał o tem, że może przyjść taka chwila, w której losy tej »świętej lalki« i wszystkich jej blizkich będą w jego ręku. Wmawiał w siebie, że ta chwila będzie zwycięstwem i jego osobistem i »dobrej sprawy«, a więc radował się z tej spójni. Wyobrażał sobie, co będzie, gdy Marynia przyjdzie do niego błagać jego łaski dla siebie i swoich. Czy wówczas rzuci się przed nią na ziemię i powie jej, by postawiła stopę na jego głowie — czy chwyci ją w ramiona, a potem przepędzi sromotnie — nie wiedział. Miał tylko poczucie, że mógłby uczynić jedno, lub drugie.
Tymczasem często mówił sobie, że nie powinien jej więcej widywać i postanawiał więcej