Strona:Hordubal.pdf/123

Ta strona została skorygowana.

dzina ma. Przyrzekliśmy sobie pobrać się, gdy Hordubal będzie sprzątnięty.
— No to ich mamy — odetchnął Biegl z ulgą. — Wspólna robota.
Gelnaj zgodził się z Bieglem. Lecz oto doktor wraca z sekcji, biegnie na krótkich nóżkach i rozgląda się krótkowzrocznie.
— Panie doktorze — woła Gelnaj — czy nie zechciałby pan zatrzymać się u nas na minutkę?
— A — woła doktor krótko i ostro. — No dobrze. Dajcie mi kieliszek śliwowicy. — Już było biedaka trochę czuć. Nieładna robota. — Ach — aach — odetnął z głębi i odstawił pusty kieliszek. — A wiecie już, panowie, że zabito umarłego?
Biegl wytrzeszczył oczy. — Jakże to?
— Prawie umarłego. Ten człowiek konał, był w agonii. Zapalenie płuc w najwyższym stopniu, prawe płuco było już zropiałe, żółte jak wątroba — — — Nie byłby dożył rana.
— Wszystko więc było całkiem niepotrzebne — rzekł Gelnaj zwolna.
— Oczywiście. A na aorcie wypukłość jak pięść. Nawet gdyby nie było tego zapalenia płuc, dość byłoby jakiego wzburzenia i szlus. Biedak!
Obaj żandarmi milczeli przygnębieni. Wreszcie Biegl chrząknął i zapytał: — A przyczyna śmierci, panie doktorze?
— No, morderstwo. Lewa komora serca przebita. Ale ponieważ znajdował się już w agonii, więc wypłynęło krwi tylko troszkę.
— A jak pan sądzi, czym...?
— Nie wiem. Gwoździem, szydłem, igłą do szycia worków, czyli krótko i węzłowato: cienkim, ostrym przedmiotem metalowym, około dziesięciu centymetrów długości o przekroju obłym. Wystarczy to panom?
Gelnaj w zakłopotaniu obracał szklankę w grubych palcach. — Co chciałem powiedzieć, panie doktorze... Czy nie