Strona:Hordubal.pdf/30

Ta strona została skorygowana.

nia za łańcuszek u wędzidła. — Ej, ty! S-s-s! — Wygląda to tak, jakby wtłaczał konia w ziemię, a między zębami świszcze mu wysiłek. Koń stoi z pięknie wygiętym karkiem i wargami zbliża się do dłoni Polany. — Hej! — woła Manya i w kłusa, zawieszony u pysków końskich, prowadzi konie do stajni.
Polana spogląda za końmi. — Cztery tysiączki dają za niego — mówi z ożywieniem — ale nie dam go. Szczepan mówi, że wart osiem. Tę klaczkę będziemy na jesieni pokrywać. — Diabli ją wiedzą, czemu się nagle zacięła, jakby się w język ugryzła. — Muszę im przyszykować obrok — mówi, waha się i nie wie, jak się oddalić.
— Tak, tak, obrok — zgadza się Juraj. — Ładny konik, Polano. A cóż, do roboty dobry on jest?
— Takiego do wozu szkoda — odpowiada Polana podrażniona. — To przecież nie wiejska chabeta.
— No przecież — wymusza z siebie Hordubal. — Prawda, byłoby szkoda takiego junaka. Ładne masz konie, duszko, aż miło popatrzeć.
W tej chwili Manya wychodzi ze stajni i niesie dwa wiaderka z żaglowego płótna, żeby napompować wody. — Osiem tysięcy za niego dostanie, gospodarzu — mówi z wielką pewnością. — A tę klaczkę należałoby na jesieni pokryć. Obiecano mi dla niej ogierka, ej, takiego jak szatan!
— Brutus czy Hegüs? — zwraca się ku niemu Polana.
— Hegüs. Brutus za ciężki. — Manya wyszczerzył zęby spod czarnych wiech wąsów. — Nie wiem, jak wy gospodarzu, ale ja nie przepadam za ciężkimi końmi. Mocne są, prawda, ale brak im gorącej krwi. Nie mają żadnej gorącości.
— A tak — mówi Hordubal niepewnie. — Tak jest z tą końską krwią. A cóż tam krówki, Szczepanie?
— Krowy? — dziwi się Szczepan. — Aha, mówicie o krowach. Taaak, gospodyni ma dwie krowy, dla mleka niby. Jeszczeście nie byli w stajni, gospodarzu?