Strona:Hordubal.pdf/74

Ta strona została skorygowana.

I zniknęła wnet jak cień. W nocy, gdy Hordubal zakopie się w słomie, słyszy, jak gdzieś cichutko otwierają się drzwi. To Polana. Wychodzi na podwórko i stoi, stoi. — — — A Juraj z rękoma pod głową, mruga w ciemnościach i drętwieje.
Krowy, konie, Hafia, kurki, świnie, pole, kwiatki na oknie — Boże miły, starczy tego. Ale najtrudniej zachować pozory, żeby gęby ludzkie nie miały co gadać, że u Hordubalów tego owego. Ma Hordubal zamężną siostrę, pomogłaby pewno, gotowałaby mu, ale nie, grzecznie dziękuję, nie trzeba. Sąsiadka kiwa głową przez płot; żeby do niej posyłać na dzień Hafię, dopilnuję dziecka. Dziękuję, sąsiadko, pięknie dziękuję, ale nie trudźcie się. Polana troszkę mi choruje i pokłada się, chętnie ją zastąpię. Ej, ty, ciekawska, dam ja ci przeszpiegi! Spotyka Gerycza, a ten patrzy na niego i ma na ustach pozdrowienie. Idź sobie, ja cię znać nie chcę. A Hafia się boi czegoś. Patrzy, nawet okiem nie mrugnie, brak jej juścić Szczepana. Cóż zrobić, drogie dziecko, ale takie było gadanie po ludziach. Ich to wina.
Krowy, konie, kukurydza, świnie — a, prawda, trzeba sprzątać w chlewie i nalać świniom wody. A tu znowuż wypadło oczyścić rynsztok, żeby gnojówka mogła odpływać swobodnie. Hordubal zabiera się do roboty, sapie z wielkiej gorliwości i w tej chwili nie widzi nic prócz chlewika. Poczekaj, Polano, dopieroż popatrzysz, gdy tu przyjdziesz — w chlewie jak w pokoju. Teraz jeszcze świeżej wody, i Hordubal idzie z cebrzykiem ku pompie.
Na podwórku na dyszlu wozu siedzi Manya, na kolanach kołysze Hafię i opowiada jej o czymś.
Juraj stawia cebrzyk na ziemi i z rękoma w kieszeniach idzie prosto do Szczepana.
Manya jedną ręką odsunął Hafię, a drugą sięga do kieszeni. Siedzi, oczy ma zwężone jak ziarnka kminu, a z garści wystaje mu coś prosto przeciwko brzuchowi Juraja. Hordubal uśmiecha się drwiąco. Wiem ja, bratku, z Ame-