Strona:Hordubal.pdf/76

Ta strona została skorygowana.

Polana opiera się o bramkę, nogi uginają się pod nią, lecz nic nie mówi, milczy.
— Zdaje się — mruczy Hordubal — zdaje się, że Hafia przywykła do Szczepana. On lubi to dziecko. A i koniom brak Manyi. Był dla nich twardy, ale i do tej jego twardości jakoś konięta przywykły. — Juraj podnosi oczy. — Co ty na to, Polano, żeby tak zaręczyć Hafię ze Szczepanem?
Polana drgnęła. — Ależ to niemożliwe! — krzyknęła wystraszona.
— Juścić, prawda. Hafia jest malutka — zadumał się Hordubal. — Ale zaręczyny to nie wesele. Za dawnych czasów, Polano, zaręczano nawet dzieci w kolebce.
— Ale przecie Szczepan — — — Hafia jest o piętnaście lat młodsza od niego — broni się Polana.
Juraj przyświadcza skinieniem głowy. — Tak, jak ty, duszko. To się zdarza. Ale tutaj Manya nie może pozostać jako człowiek obcy. Jako Hafii narzeczony, a — — — to już całkiem inna rzecz: należy do rodziny, wysługuje sobie żonkę.
Polana zaczyna rozumieć. — W takim razie pozostałby tutaj? — pyta napięta jak łuk.
— No tak. Dlaczego nie miałby zostać? Mieszkałby jak u rodziców. To nie byłby obcy człowiek, ale zięć. A ludziom zatkałoby się gębę. Przynajmniej zobaczyliby, że... że wygadywali tylko świństwa. To dla ciebie, Polano. A poza tym, no, zdaje się, że Hafię lubi, a na koniach się zna. Niewielki z niego robotnik, prawda, ale czy to pracowici się bogacą?
Polana myśli tak usilnie, aż marszczy czoło. — Czy sądzisz, że Szczepan zgodzi się na to?
— Zgodzi się, duszko. Mam pieniądze. No, cóż, dostanie je. Proszę cię, na co mnie się zdały pieniądze? A Szczepan jest chciwy. Chciałby mieć łąki, konie, równinę aż po skraj świata. Gdy o tym mówi, to mu się oczy świecą. Zyska bardzo wiele, więc wahać się nie będzie.