Strona:Iwan Turgieniew-Pierwsza miłość.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

mi to bardzo przykro — wydawał mi się przecież najniebezpieczniejszym.
Spostrzegawczość moja nie sięgała końca nosa, skrytość prawdopodobnie nikogo w pole nie wywiodła, doktor przynajmniéj bardzo prędko rozczarował mię co do tego. On sam wprawdzie zmienił się w ostatnich czasach, wychudł, śmiał się częściéj, ale jakoś głucho, krótko, złośliwie; miejsce dawnéj ironii i pozornego cynizmu zajęło nerwowe rozdraźnienie i draźliwość.
— Co pan się tu ciągle włóczysz? — rzekł raz, zastawszy mię samego w bawialnym pokoju u księżny.
Zeneidy nie było w domu, nie powróciła jeszcze ze spaceru, i tylko z garderoby dochodził krzykliwy głos staréj Zasiekinéj, gniewającéj się na pokojówkę.
— Panu należy teraz uczyć się, pracować, dopókiś młody, a tutaj co robisz?
— Nie możesz pan wiedziéć, czy nie pracuję w domu, — odparłem tonem wyniosłym, starając się ukryć pomieszanie.
— Co to za praca! Jaka tam robota! Albo to panu w głowie? Nie przeczę, że w pańskim wieku, niéma się co dziwić, ale nieszczęśliwie trafiłeś, młodzieńcze. Czyż nie widzisz, co to za dom? gdzie jesteś?
— Nie rozumiem pana.
— Nie rozumiesz? Tém gorzéj. Mam obowiązek cię przestrzedz. Nam, starym kawalerom, to już nie zaszkodzi, i cóż nam się stać może? Zahartowało nas życie, nie damy się tak łatwo. Ale pańska skóra delikatna, nie była jeszcze w ogniu, a powietrze tu niezdrowe, można zachorować, można!...
— Jakto?
— Poprostu. Alboż pan zdrów jesteś? Czy myślisz, żeś w normalnym stanie? A czy to, czego doświadczasz, dobre dla ciebie, pożyteczne?
— Czego doświadczam? — powtórzyłem, przyznając w duszy, że doktor ma słuszność.