Strona:Iwan Turgieniew-Pierwsza miłość.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani jeszcze niezdrowa? — spytałem nieśmiało.
— Nie, już minęło, — odparła, zrywając różę. — Trochę jestem osłabioną, ale i to przejdzie.
— I będziesz pani znowu, jaką byłaś dawniéj?
Przytuliła różę do twarzy i zdawało mi się, że odblask purpurowych listków pada na jéj blade policzki.
— Alboż się zmieniłam? — zapytała.
— O, tak, zmieniłaś się pani, — odparłem półgłosem.
— Byłam dla pana zimną, wiem, ale nie mogłam inaczéj... Nie trzeba zwracać na to uwagi... Niéma o czém mówić!
— Nie chcesz, żebym cię kochał! — zawołałem z rozpaczą, tracąc panowanie nad sobą.
— O, nie! kochaj mię, tylko nie tak, jak dotąd?
— Więc jakże?
— Bądźmy przyjaciółmi.
Uśmiechnęła się i dała mi powąchać różę.
— Jestem od pana starszą, — rzekła znowu po chwili, — mogłabym być twoją ciotką, a przynajmniéj starszą siostrą, a pan...
— A ja jestem dzieciakiem! — przerwałem z goryczą.
— Tak, dzieckiem, ale miłém, dobrém, rozumném i kochaném dzieckiem. Wiesz pan co? Od dziś mianuję cię swoim paziem. Pamiętaj, że paziowie muszą być nieodstępni, wierni i niezmordowani. A oto, na znak téj godności, daję ci tę różę, — dodała, wsuwając kwiatek w dziurkę mojéj kurtki. — Niech to świadczy o mojéj łasce i wielkiéj życzliwości.
— Inne dowody łaski dawałaś mi pani niegdyś, — szepnąłem pochmurnie.
Zeneida spojrzała na mnie z pod oka.
— Ach, co za pamięć! A zresztą mogę i teraz...
Pochyliła się ku mnie i lekko, z uśmiechem, pocałowała mię w czoło.
Zrozumiałem ten spokój i tylko spojrzałem na nię, lecz ona obojętnie zawróciła do domu.
— Chodź za mną, mój paziu, — rzekła.