Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

uparcie się tak dowiadywał o owego podejrzanego człowieka; drugi, mały, chudy, drobny, blady, nieco ułomny, kaszlący, w konfederatce i z wąsami, towarzyszył mu tylko, stojąc w odwodzie. — Obaj byli przy szablach, z pistoletami, a starszy nawet miał jakąś flintę, którą u drzwi postawił.
Na widok tych nieznanych napastników, starościna, półumarła ze strachu, podeszła, kłaniając się pokornie.
— Pani starościna Odrzygalska? wszak tak? — spytał pierwszy, znacząco przymrużając oko.
— Tak... to jest... czasem mnie nazywają, choć w istocie — jąkała się kobieta.
Odprowadziwszy ją na bok, wąsaty spytał po cichu:
— Jest? hę?
— Kto? kto ma być? nikogo niema...
— Waćpani wiesz kto... no! jest?
— Niema u mnie nikogo...
Mężczyzna niecierpliwie ruszył ramionami i z przedpokoju wyprowadził ją do salonu.
— Mówże acani — rzekł — tu o życie jego i o ważne chodzi sprawy, jam przyjaciel... co u dyabła! jest jenerał?
— Jaki jenerał? nie znam żadnego, jam spokojna kobieta! czego chcecie ode mnie?
— Ale on tu jest! to wiem! — zawołał wąsaty niecierpliwie — ja się z nim widzieć muszę! ja niosę dla niego depesze...
Wyjął papier z konfederatki i rożek jego pokazał.
— Słyszysz waćpani?... to nie są żarty! mów prawdę! będzie źle! do trzystu!
— Ja nic nie wiem — coraz bardziej przestraszona, ozwała się starościna.
— Bardzo pięknie, żeś waćpani ostrożna, ale ja należę do... do przyjaciół i sług jenerała, nie jestem żaden warchoł... patrz acani... i pokazał kartkę z pieczątką od Rosyan.
Starościna wahała się jeszcze.
— Tu go niema — rzekła — ale gdybym nawet wiedziała, gdzie jest... toć go zapytać trzeba, czy zechce