Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kobieta — przerwał sobie po namyśle — powierzyłem ją waszej straży, a wy puściliście! ot! niezdary!
— Myśmy sami ledwie z życiem pouciekali, panie jenerale, to baba z piekła rodem — zawołał Sojka — oderwała zamek zębami, wypadła w dziedziniec, ranna w ramię, oblana krwią... Potem słyszę, wyrwawszy karabin żołnierzowi, cały dzień biła się i mordowała. Całe miasto o tem gada.
Jenerał poruszył się, oczy mu zajaśniały, mruknął tylko do siebie:
— No! odważna! lew-kobieta!
— A gdzie ino była rosyjskich trupów kupa — mówił Sojka — chodziła, przewracała... szukała...
— To mnie pewno! — dodał, śmiejąc się dziko, Puzonów.
— A może być!
— Byłaby mi serce z piersi wydarła — rzekł Puzonów — takie kobiety u was tylko się rodzą.
— Nie, panie jenerale! ja pierwszy raz w życiu widzę podobną! — dokończył Sojka — ale mi trzeba powracać i dać o was znać... więc co każecie?
— Zrozumiej dobrze — rzekł jenerał — trzeba, żebyś tę kartkę małą przesłał Igelströmowi... przekradniesz się na Pragę... tam znajdziesz Moszka Krymca... on z nią pojedzie natychmiast, gdzie będzie potrzeba.
— A jak mię złapią i znajdą ją u mnie? — spytał Sojka.
— Powiesz, żeś ją znalazł na Miodowej ulicy... dość się tam papierów naszych walać musi.
— Dobrze, a jak przeczytają? — dodał Sojka.
— O to się nie lękaj — niech sobie czyta, kto potrafi... Od Moszka Krymca weźmiesz pieniądze i przyniesiesz mi je tutaj. Powiedz, że nie mam grosza przy duszy — idź i powracaj.
Po tej krótkiej rozmowie, Sojka, poprawiwszy ogromną kokardę narodową, zabrawszy znowu flintę, wyszedł z towarzyszem w ulicę i wmieszał się w tłum, wołając, ile razy nadarzyła się sposobność ku temu:
„Równość! Wolność! Niepodległość!“