Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

Obie zamilkły na chwilę.
— Bądźcie spokojni — rzekła Hela — to mówię dlatego, że gdyby był pospolitym człowiekiem... przecież nie ściągałoby się do niego tylu...
Starsza nic nie odpowiedziała, ogień jaśniej zapłonął, obie wzięły się do roboty, ale ta im już nie szła.
— No, to już chyba nie przyjdzie — szepnęła Hela prawie niedosłyszanym głosem.
Wtem z alkierza chora dzieweczka, leżąca w łóżeczku, odezwała się, odpowiadając:
— Ale przyjdzie... ja go słyszę... idzie... idzie...




IV.

— Ty jeszcze nie śpisz? — zawołała matka, zrywając się i biegnąc do alkierza. Hela także wstała, śpiesząc za nią. Znalazły dziewczynkę, wspartą na łokciach, z otwartemi oczyma czarnemi, uśmiechniętą do nich.
— Dlaczegożeś nie spała? — spytała matka.
— Jakże ty wiesz, że on przyjdzie? — przemówiła Hela, całując ją.
— Nie spałam, bom nie mogła... wiatr szumi, jakby coś mówił, czego nie mogę zrozumieć... przecież to musi być jakiś głos Boży... myśl jak myszka latała mi po głowie i nie dała zdrzemnąć...
— A że przyjdzie — przemówiła do Heli — o! to pewna... stąd słychać chód na gościńcu... on idzie... on przyszedł... czuję....
W tejże chwili drzwi się zatrzęsły, zaskrzypiały, stąpanie dało się już słyszeć mimo szumu burzy i postać, płaszczem osłoniona, ukazała się na progu. Matka aż załamała dłonie.
— O mój Boże... ta Julka chyba z choroby tak wszystko wie i słyszy...
Ale dziecko chwyciło jej rękę i, całując ją, rzekło po cichu:
— Nie — jestem zdrowa... teraz zasnę... ale bo mi żal było Heli...