Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dał na słowo — kończyła gospodyni — gdy Helena będzie zdrowsza, oddaj jej waćpani ten pierścionek na znak... i powiedz, że to mnie winna.
Ksawerowa nie śmiała dotknąć ani pierścienia ani ręki, co go jej podawała.
— Któż jest ten niegodziwiec? — spytała.
— Jest jenerałem, jest bogaty... ma imię... nigdy podobnego losu podrzutek jakiś nie mógł się spodziewać.
— Jak się on zowie?
— Puzonów.
— Puzonów! — krzyknęła, ręce łamiąc, wdowa. — Puzonów!
Starościna ruszyła ramionami.
— No to i cóż! — spytała — nie idą za mąż za takich? Człowiek przecie, a że poczciwy człowiek, dowodzi to, co czyni dla niej, drugiby pewnie...
— Poczciwy! On! — powtórzyła Ksawerowa i, zakrywając oczy, zaniosła się od płaczu.
— Lepiej więc, żeby została... tak jak jest, niż-by poszła za niego? — zapytała starościna szydersko. — No! to jak się podoba!
Ksawerowa, płacząc ciągle, padła na krzesło, sił jej brakło, w głowie się plątało.
— A! siostro! siostro! — zawołała, pierwszy raz mianując ją tem imieniem, którego od dzieciństwa nie wymówiła — siostro! w jakiejże chwili się spotykamy. Dalczego córka poczciwego ojca, poszłaś tą drogą hańby i niesławy!
Takaż z ciebie Polka?
Imię siostry wzruszyło starościnę, rzuciła się, jakby ją w serce ubodło — uczuła się zawstydzoną, dotkniętą.
— Albo-żem ja sobie obrała to życie? — odezwała się, zakrywając sobie oczy — albo-żem winna, że mnie los rzucił w tę otchłań, z której się nie wyrwie nigdy, kto raz wpadł na dno? Dzieckiem uwiódł mię człowiek niegodziwy, sierotą opuścili mnie wszyscy. Nikt wówczas, gdym padała, ręki nie podał, nikt z was litości nie miał nade mną. Poszłam sama... byłam dumna, musiałam zwrócić się do tych, co mnie nie odpychali. Com ja winna! Czy ty, siostra, przyszłaś choć raz do mnie ze