Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ani ja, ani nikt tego nie rozumie — odpowiedziała starościna — to jakaś tajemnica... Uwięziona byłam w klasztorze, z rozkazu księcia wojewody, który, jak się zdaje, niedawno umrzeć musiał, inaczej byłabym wiek cały w tych murach obrzydłych przebyła i marnie zginęła. Ani się wykupić, ani wyprosić! jeszcze mnie namawiali do obleczenia sukienki!
Kobiety spojrzały po sobie.
— Strach, płacz, tęsknota, nudy nie do opisania. Karmiły mnie te biedne mniszki pierniczkami, tłuczeńcami, słodyczami, aż nudności od nich dostawałam, poddawały mi książki, myślały, że mnie do tej rozkoszy namówią... Ale ba!... płakałam i płakałam, aż mnie też Pan Bóg uwolnił.
Starościna była w opowiadaniach swych o życiu klasztornem nieprzebrana, opisywała te dnie długie, spędzone wśród ciszy, spokój grobowy... milczenie straszliwe... nieubłagane godzin panowanie, nabożeństwa, śpiewy, przechadzki po ogrodzie, a przez te wszystkie powieści przebijała się radość niewypowiedziana więźnia, który się na wolność wydobył. Gdyby była śmiała, skakałaby z radości, świat się jej na nowo uśmiechał... stał się droższym.
Na ostatek, nagadawszy się długo, wyszła spocząć i zająć się na seryo podźwignieniem mocno nadwerężonych wdzięków.
Po wyjściu jej Hela długo stała zamyślona i milcząca.
— O, moja matko — rzekła — jakże ja nie mam pragnąć śmierci, kiedy to życie moje nie mnie jednej jest wstydem i ciężarem.
Dziś wszystko się dla mnie wyjaśnia, w tym blasku prawdy czytam przeznaczenie moje. Jestem dzieckiem błędu, którego wszyscy się wstydzą. Matka żyje, by cierpieć, ojciec zabity został, płacąc błąd swój zgonem... przyszłości nie mam... bądź wola Twa, Panie!
Ksawerowa, ledwie kilka słów wymówiwszy, wedle zwyczaju, nie chcąc się jej sprzeciwiać, zamilkła.
I Hela też przerwała mowę, poszła do śpiącej Julki, pocałowała ją w czoło, w ciemnym pokoiku zaczynając tajemnie przygotowywać się do podróży.