Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

ciężarem... a czasem ulżyć wam trochę... Ot, i dziś tak się złożyło — dodała — że mi kazano koniecznie wieczorem być tam, gdzie mi robotę dają i gdzie mi ją najlepiej płacą... Moja matusiu, co ja tu pocznę... na jutro potrzeba lekarstwa... bułek... soku... wszystkiego... przyniosłabym zasiłek, ale muszę, muszę po niego dziś iść wieczór, inaczej tej pani nie zastanę... Kazała! a my... my słuchać musimy.
— Ale dlaczegoż wieczorem? — spytała Ksawerowa — mogłabyś może pójść rano. Wiesz, Helo, jaką nieograniczoną mam ufność w tobie, a z twoją pięknością, młodością, niedoświadczeniem, ufnością poczciwą... ja się tak o ciebie lękam!
— Czegóż, matuniu moja! — weselej podchwyciła Helena, całując jej ręce — czego? Nie obawiajcie ¡się, ludzie nie są tak źli i Bóg czuwa nad sierotą. Cóż mi się złego stać może?
Ksawerowa nadto była biedna, nadto kochała Helunię i drżała o nią, zamilkła więc, nie opierając się już więcej, wieczorne wyjście Heli ułożone zostało.
Każda inna byłaby się może przybrała nieco staranniej, ona, nie myśląc, by tam kogo spotkać miała, nie chcąc się podobać nikomu, pozostała w swej codziennej sukience, przygładziła włosy... wyszła...
Zastała już Betinę oczekującą, a w pokoju światła rzęsiste... coś jakby przygotowanie do przyjęcia gości; chciała się zaraz cofnąć, ale starościna porwała ją za rękę.
— A! nie bądźże już dzieckiem — zawołała niecierpliwie. — Nikogo u mnie nie będzie... zostaniemy same... Ja lubię światło... A gdyby nadszedł przypadkiem ten pan... ten... wiesz, który cię tu już raz widział, któremuś się tak szalenie podobała...
— Tobym natychmiast uciekła! — krzyknęła Helena.
— A jabym się śmiertelnie pogniewała... — zawołała Betina. — Co to za dzikość i strachy jakieś śmieszne!
Popatrzyła na nią, a widząc ją tak prosto ubraną, w codziennej tylko sukience, ruszyła ramionami. Pod rozmaitymi pozorami to chłodu, to próby ubioru, chciała ją koniecznie trochę przystroić, ale Hela stanowczo się