Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

łęga. Ja jeden wróciłem z Polski cały, a wy wszyscy, coście tam pojechali silni, pewni siebie, zdrowi, rozumni, popowracaliście nam do niepoznania. Repnin kochał się w tej tam księżnie. Igelström także, Stackelberg zwolniał, ujęli go, Kreczetników, Kochowski... nawet mądrego Sieviers‘a obałamucili... no! a na tobie Polskę znać! No! Polska, to Polska! Bezkarnie tamtędy nikt nie przeszedł, nikt... Ja ciebie nie poznaję, Puzonów.
— Ano, bom się zestarzał — rzekł jenerał.
— E! nie — odparł Marków — my ich zwyciężyliśmy, zrobiliśmy z nimi, cośmy chcieli, a oni na każdym z nas, co tam dłużej pobył, wycisnęli jakby piętno swoje. Potemkin do nich się umizgał, Repnin nieraz ich bronił, Sieviers płakał nad losem... tylko ja, to nie! Ale mnie ciebie żal, Puzonów, tyś był człowiek gorący, czynny, wytrwały, mogłeś dobrze jeszcze służyć monarchini, a ot tak, gnijesz. Ja radziłbym tobie podać się do Persyi, do brata Zubowa, on zarazby cię pchnął, i mógłbyś dostać, cobyś chciał.
Puzonów ruszył ramionami.
— A mnie to na co? zdrowia nie mam.
— Bo tak gnijesz z dobrej woli w bezczynności. W Persyi i pieniądze i krzyż i rangę wysoką miałbyś jak nic, patrz na innych.
Te namowy więcej podejrzenia, niż ochoty obudziły w jenerale — odpowiadał półsłowami, ni to, ni owo.
— Ja i Platon my twoi dobrzy przjaciele, wierz mi — zawołał Marków — cóż ja w tem mógłbym mieć za interes? co mnie do tego? ale ja wam dobrze życzę...
— Jeśli mi życzycie dobrze — odparł Puzonów — to mi pomóżcie zostać tak w spokoju, ja nic nie pragnę.
— Ale monarchini potrzebuje takich ludzi, jak wy, Dymitrze Wasiljewiczu — zawołał Marków. — Rosya wielka, ale ludzi nie ma wielu; ze świecą szukać dowódcy, na którego zdaćby się można. To też monarchini na was rozżalona, że jej czynnie służyć nie chcecie.