Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chodźmy stąd! — zawołał, wstając, Zubow i, uszedłszy kilka kroków, otworzył drzwiczki skryte. Wązkim korytarzykiem przecisnęli się do pokojów.
Tu gospodarz obejrzał drzwi, obszedł parawany i, poprowadziwszy Markowa do okna, coś szeptać zaczął.




L.

W jednym z cesarskich pałaców Petersburga, niedaleko od obszernej kordegardy, stanowiącej jedną z części składowych każdego podobnego gmachu, znajdowała się nader starannie urządzona stancyjka. Znać budowniczy, który ją w planie narysował, wiedział dobrze o przyszłem jej przeznaczeniu. Izdebka ta w grubych murach tak była umiejętnie zaoszczędzoną, iż nic na zewnątrz istnienia jej nie zdradzało. Nie miała żadnych okien, a jedne tylko drzwi od pokoiku, przytykającego do oficerskiej komnatki przy straży. I te nawet były zamaskowane szafą, a dopiero w głąb jej wszedłszy, wtajemniczony, za pociśnięciem sprężyny, mógł otworzyć wnijście, znalazł się w ciemnej szyi i w końcu jej drugiemi okutemi drzwiczkami wchodził do tej ciemnicy zimnej i wilgotnej.
Najgłośniejszy krzyk w tym kącie nie mógł przebić kilkołokciowych murów, zewsząd go obejmujących. Sama izba tajemnicza obmyślana była tak, aby w niej bezpiecznie jednego lub nawet kilku na przypadek więźniów pomieścić można. Przy ścianach znajdowały się żelazne obręcze, które można było założyć na szyję każdego z nich i mieć pewność, że z miejsca się nie poruszy.
Zresztą nagą była izba i oprócz jednego siennika, poplamionego zaschłą krwią czarną, nic się w niej nie znajdowało. Przy jednej ze ścian paliła się, kopcąc, lamka, niewiele dająca światła, ponad którą mur wilgotny długą czarną smugą się naznaczył. Dzban z wodą przewrócony leżał na ziemi. Chociaż loszek ten nagi nie