Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

istota, dla fantazyi narażam szczęście, spokój... a! jałcie mnie! ale nie potraficie tak nielitościwie złajać, jak ja sama... a jednak jest siła, co mnie upokorzoną ciągnie tam! gdzieś ku chmurnym przeznaczeniom. Kocham tego człowieka, on jest w więzach, w niewoli; tam, gdzie siła męska i przebiegłość nie starczy, kobiecej dopiero chytrości i uporowi otwiera się pole... Czuję w sobie potęgę... mam nadzieję, że ja, jabym go uwolnić potrafiła.
Ale pocóż ty, pani moja najdroższa, masz dzielić losy moje... puść mnie, pójdę sama.
— Nigdy w świecie! — przerwała księżna — jeśli jest jaka ocalenia ciebie nadzieja, to we mnie, samą nie puszczę.
Doktór słuchał tego wybuchu wcale niewzruszony.
— To po prostu szaleństwo! — zawołał.
— Szaleństwo czasem więcej niż rozum może — szepnęła Hela.
Doktór biedny nic już nie mówił.
— Czy kto kiedy przekonał kobietę? — odezwał się — tego jeszcze przykładu nie było. Ja uczyniłem, com był powinnien, panie zrobicie, co się im podoba.
Müller, wychodząc, widział, jak dwie kobiety rzuciły się sobie w objęcia, i słyszał, jak Hela zawołała:
— Jedziemy!




XX.

Na cesarskich pokojach rzędami stali wedle starszeństwa poustawiani dygnitarze, urzędnicy, wojskowi, dyplomaci zagraniczni, wszystek ten świat uprzywilejowany, który dopuszczony był do oglądania promieniejącego oblicza Semiramidy Północy.
Na twarzach zgromadzonych, pomimo ich powłoki urzędowej, martwości i zapieczętowania, czasami to wzrokiem, to ćwierćuśmiechem, to marszczką na czole zdradzało się jakieś uczucie; ale nieostrożny człowiek, co się tej zbrodni zdrady przeciwko samemu sobie dopuścił, karcił się natychmiast, ściągając lice na chłodną maskę, zmarzłą, jak skorupa ziemna Północy.