Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.

Wogóle przyjęcie było nader wspaniałe, świetne i dobrego smaku.
Około północy, po różnych obojętnych rozmowach, baron, zadawszy atout, schylił się do ucha podczaszyca.
— A cóż? — spytał — wczas dałeś znać wojewodzinie... te damy wyjechały?
Podczaszyc zadrżał, spojrzał, osłupiał.
— Ja? — zapytał.
Baron głową skinął.
— Ja?
— Tak jest! O, najmniejszej rzeczy za złe wam nie mam... blizka krewna, obowiązki, a przytem uczyniliście mi prawdziwą przysługę.
Podczaszyc nie mógł zrozumieć.
— Tak jest — szepnął Benigsen — bo z Warszawy brać jenerałową było niedogodnem, zawszeby to niepotrzebnej wrzawy narobiło... a tak, nad granicą tam... gdzieś...
Podczaszycowi karty wypadły z rąk, głowę spuścił, drżał, ażeby i jego nie wzięto.
— Nie odrzucasz pan na atout! — przerwał baron.
Biedny podczaszyc znajdował się w stanie takiego osłupienia i trwogi, że obudził litość w przeciwniku, który go za rękę pochwycił.
— Uspokój się pan — rzekł — nie mamy do was najmniejszego żalu; a co się tyczy losu kobiety, był on nieuniknionym. Żadna moc w świecie ocalić jej nie mogła. To, co N. Pani nakazała sama, spełnić się musiało... Samemu mi jej żal, ale sprawa ta osobiście cesarzowej leżała na sercu.
Słowa te wymówił po cichu. Podczaszyc po nich uczuł się spokojnym co do siebie samego, wrażenie wszakże losu nieszczęśliwej kobiety, którego łatwo się było domyślić, przywaliło go jakby kamieniem. Zadawał bezprzytomnie, grał milczący, i myślał tylko jak się wyśliznąć, chociaż nie wypadało mu się zbyt śpieszyć, ani nawet nadto się zajmować skazaną jenerałową.
Przebył godzinę, jak na mękach... Przestali grać, nie słyszał co do niego mówiono, gdy znowu baron się