Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/30

Ta strona została skorygowana.

— Do czego masz ochotę? — zapytał mnie odciągnąwszy w drugi koniec sali i sadzając przy sobie, mów mi otwarcie, panie Janie, jak bratu...
— Doprawdy sam nie wiem jeszcze i nie miałem czasu wejść w siebie; dotąd zajęty byłem nauką, która mi dosyć smakowała — rzekłem; teraz wróciwszy, do domu, i przypatrzywszy się ciężkiej pracy ojcowskiej, najpierw jemubym chciał być pomocą. Rodzice starzy a biedni...
— No! — więcbyś gospodarował? prawda?
— Gdyby ojciec pozwolił, pomagałbym mu...
— A on nie chce?...
— Właśnie, że mi nie dopuszcza!
— Stary dziwak zawsze — odpowiedział pan Aleksander, ale na ten raz ma może słuszność; gospodarstwo wasze małe, nie ma tam co robić, tybyś się na niem zmarnował.
— Ale ojciec się zamęcza!
— I to dobrowolnie — rzekł pan Aleksander znowu; — nie chce się ztamtąd wynieść, choć dawno go o to prosimy — to bardzo mała jakaś cząsteczka?
— Kawałek pola i chata — odpowiedziałem, pole sami zarabiają...
Pan Aleksander podniósł oczy z jakiemś uczuciem podziwu zatrzymując je na ojcu.
— Nie mówił ci coby chciał z tobą zrobić? — spytał.
— Myśli mną pokierować inaczej, przy sobie trzymać nie chce, to pewna...
— A ty? — zapytał.
— Pójdę służyć — odpowiedziałem.
Nic już mi więcej nie mówił, ale uważałem, że się ze mną i ze starym obchodzili jak prawdziwi krewni, i za nic im nie byłem tak wdzięczen, ile za tę ich serdeczność, za troskliwość, żeby nas nie upokorzyć w niczem, za to zniżanie się dobrowolne do obyczajów, pojęcia i położenia biednych ludzi. Śniadanie przeszło bardzo wesoło: ksiądz kanonik żartował, pan Doroszeńko opiekował się ojcem, a wszyscy, nawet ci których nie znałem, tak byli dla nas uprzejmi jak