Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/120

Ta strona została skorygowana.

przylizuje a układa, a słuzy, oto! tylko mu w oczy patsaj zeby nie pokonsał. Zmiłuj się — dodała — gdyby sie gospodyni widziała jutro z wami, nic ze jej zadnej miny nie róbcie, a mnie, nie wydajcie, bo byście mi nieszczęścia narobili, niechaj ona nie wie, zem ja was psestsegała, a jak tylko będziecie mogli, uciekajcie ztąd, bo tu dobrego niedoczekacie.
Tak się skończyła wieczorna rozmowa, po której Dosia długo zasnąć nie mogła; zrazu przestraszona, powoli przyszła do siebie, obmyśliła środki, przekonała się o konieczności uwolnienia od opieki, i nietracąc odwagi, jakoś jaśniej poczęła przeglądać w tem, co ją otaczało. Obdarzona instynktem do poznawania ludzi, nie potrzebowała długich studjów nad niemi, i zgadywała ich z maluczkich znaków które nosili: jedno słowo otwierało przed nią dalekie horyzonty, jeden krok wysnuwał dla niej cały szereg faktów, a choć walczyła niedosyć jeszcze mając wiary w siebie, i cofała się niekiedy, powoli jednak przeglądała co raz głębiej i dalej, i chwytała najpotrzebniejszą dla niej tajemnicę stosunków i charakterów, z któremi los ją zbliżał.



Młodzieniec ten, któregośmy spotkali z kapitanem Rybackim w Saskim Ogrodzie, a którego nieco bliżej poznać musimy, zwał się Tytus Dahlberg; sam on nie nazywał się hrabią i wiedział, że nim nie był, ale po cichu, powoli przekonywał się i gruntował w przekonaniu, że z tytułami jak z wiekiem i latami być musi, że jak Francuzi powiadają, każdy jest tem, czem się być wydaje, i musi być hrabią, kto na hrabiego wygląda. Za granicą nosił ten tytuł słono opłacany po hotelach, w kraju czasem się od niego wymawiał, ale przyjmował wreszcie gdy mu go uporczywie dawano. Zresztą był to sobie człowiek jakich tysiące między młodzieżą, której Bóg dał bogactwo i wychowanie przyzwoite; trwonił wszystkie dary bez pożytku dla