Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/133

Ta strona została skorygowana.

— Ale no, kiedy pan kapitan się pyta, odpowiedz bo pani...
— Patrz! patrz! będzie mnie rozkazywał — ofuknęła się z pasją kobieta... — a do budy kondlu! a do budy! słyszysz! dodała wskazując drzwi izdebki — idź mi zaraz... a nie, to precz... i nie wracać! słyszysz!
I w gniewie trzęsąc się przyskoczyła do niego; Chochlik zdawał się chwilę wahać, czy oprzeć się czy uledz, błagające wejrzenie rzucił na kapitana, westchnął ciężko, zrobił zwrot w lewo w miejscu, po żołniersku i skrył się w izdebce wskazanej, której drzwi zatrzasnęła za nim kobieta, śmiejąc się głośno.
Rybacki zniecierpliwiony pochwycił za czapkę.
— Słuchaj — rzekł surowo — jedno co tylko powiem, pamiętaj żebyś tego nie żałowała, że mnie z niczem wyprawiasz.
— O! zapewne! — drwiąc krzyknęła zagniewana kobieta — awantury! awantury! Ruszaj pan sobie do Magesowej; u mnie się tu takie interesa nie robią!... I drzwi zatrzasnąwszy, wyszła nie chcąc słuchać więcej.
Kapitan, rad nierad, musiał pomyślawszy odejść przeklinając upor obrażonej kobiety, i już był na dole w ciemnym korytarzu, gdy uczuł blizko siebie kogoś, ręką mu zastawiającego drogę.
Był to ów Chochlik, witający go ruchem pokornym i milcząco proszący o jałmużnę, Rybacki rzucił mu na dłoń brudną dwuzłotówkę.
— Biedaku! cóż ty tu porabiasz? — zapytał...
— A cóż? nie ma co się wypierać, służę z biedy... ona mi jeść daje i mam się gdzie schronić, a jak potrzeba wstawię się... czasem muszę burdę zrobić lub ze wschodów zepchnąć, a i guza oberwać... Ot, dziękuję panu, bom dawno tytuniu nie palił, a ta... zaraza... — rzekł — skąpa, nic nie daje...
— Jakżeś ty tak upadł, Chochliku?
— Jak! at! co to gadać... — chowając pieniądz i robiąc się dumniejszym dodał porucznik — to jednak