Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/40

Ta strona została skorygowana.

bić hałasu i nie budzić biednego dziecka, chciała nawet wymódz na proboszczu, by po cichu wyprowadzić nieboszczyka z dziedzińca, ale kapłan się oparł.
— Nie obawiaj się o nią — rzekł — przykrzejby było dla jej serca, żeby ostatniej posługi nie oddała swojemu dobroczyńcy. Życie, moja poczciwa Jadwigo, nie zabawka i nie pieszczotka, ale brzemię i krzyż Pański, dzwigajmy je posłuszni i ochotnie. Ja sam pójdę tam i słowem ją uzbroję, a gdzie ona?
— Spi, dobrodzieju! spi niebożątko, znużona, zesłabła; toż to już trzy dni płaczu i męki wycierpiała.
— To już ostatek — rzekł ksiądz — nie obawiaj się, Bóg wie co ją w życiu czeka; niech spełni obowiązek, a reszta pójdzie jej łatwiej i lepiej. Ona jedna i wy może po starcu zapłaczecie!
— A ludzież! wszyscy my go równo kochali! — odparł Piotr — patrzcie co zeszło, a ilu ich gdyby po ojcu się rozpada.
W istocie, gromadka wiejska, której pełne było podwórko, tak stała smutna i boleściwa, jakby jednego z braci swoich grzebać miała, ludzie gwarzyli po cichu, rozpowiadając sobie cnoty nieboszczyka i każdy przypomniał teraz, że mu coś był winien.
Właśnie w chwili, gdy proboszcz zwracał się i miał iść na folwark, w progu jego ukazała się postać dziewczęcia, i wszystkie oczy ku niej zwróciły z politowaniem.
W czarnej sukience z żałobnemi białemi pasy, pokryta chustką czarną, zapłakana i blada, Dosia wśród tego tłumu otaczającego ją, zdawała się istotą innego świata, tak twarzą, postawą, rysami piękności nadzwyczajnej odróżniała się od wszystkich. Słusznego wzrostu, kształtna, pańskie miała oblicze, uderzające na pierwsze wejrzenie szlachetności wyrazem i niezwykłą regularnością rysów. Ogromne oczy czarne, ocienione rzęsą długą, świeciły w tej chwili ogniem boleści gorączkowym, włos ciemny rozrzucony, otaczał w nieładzie owal prześliczny, a cierpienie temu obliczu wykołysanemu spokojem dodawało jeszcze blasku.