Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/109

Ta strona została skorygowana.

— A! na to już nie ma co powiedzieć! — Uśmiechnęła się znowu. Szkoda mi jednak pana co tak myślisz młodość swą zakopać na wsi, mógłbyś do czegoś lepszego dojść, niż do ekonomowania na małym kawałku jałowej roli.
— Nieszczęściem ja się ani znam na lepszem, ani wzdycham do niego... w ojcu, co sam chodzi spiewając Kiedy ranne i Kto się w opiekę, za sochą, mam ideał dostojności i pracy, nie żądam więcej, pragnę stać mu się podobnym.
— Szczęśliwi, którym tak mało do szczęścia potrzeba — odpowiedziała pani Bulska.
— Życie na zagonie i w pałacu równo upływa i kończy się, a słusznie ktoś powiedział, że Bóg nas nie spyta ani cośmy umieli, ani cośmy mieli, tylko jakośmy spełnili obowiązki i co zrobiliśmy na świecie. Łatwiej słabym podołać mniejszemu, niż na większe się porywać.
— Z pana moralista wielki — rozśmiała się pani Bulska — chociaż łatwoby mi było to rozumowanie pokonać, ale go psuć nie chcę. I spojrzała nań z rodzajem politowania szyderskiego, ale Jana to nie zabolało tak, jak ludzi światowych, nie dojmowało go wcale, nie miał pychy, czuł się maluczkim. Widząc go tak spokojnym i niezwyciężonym, piękna pani zamyśliła się trochę; a Bronicz korzystając z zadumy, wymknął się po cichu, spiesząc do swego domu.



Bodaj-to młode życie! ale tyle już o niem powiedziano, napisano i każdy co je minął, tak dobrze czuje jaki skarb utracił, że nic już zdaje się dodać niepodobna na chwałę młodości. Nie każdy jednak młody wiekiem jest sercem młody, są biedne ludziska zepsute wychowaniem tak, że od razu z pieluch starymi wychodzą; nasz wiek szczególniej, któremu pilno zawsze, co tak oszczędza czasu i rusza spiesznie naprzód, jak gdyby najpotężniejszy cel miał przed sobą, uwziął się