Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/124

Ta strona została skorygowana.

— Jak tam panu dobrze być musi na świecie, że tak masz twarz rozpromienioną? Opaliłeś się, aleś jeszcze zmężniał i do twarzy ci z tą ogorzelizną... Wybieraliśmy się tam pana odwiedzić z chorążyną...
— A! pani! czyż warta uboga chatka takich gości?
— Chatka jak chatka, tej panu nie zazdroszczę, bo wolę pałac Borowski — odparła piękna pani — ale warto pojechać żeby się przypatrzeć tej osobliwości jaką jest człowiek szczęśliwy... — Jan westchnął, coś mu w tej chwili brakło już do szczęścia i myśl pobiegła do Kostusi; ale wprędce otrząsł się z tej tęsknicy.
— Tak — rzekł nie mylisz się pani; dziwi mnie tylko, że nie każdy jest szczęśliwym, gdy tak do tego nie wiele potrzeba...
— O! naiwne dziecię! — rozśmiała się pani Dorota — niezrównany, wyborny! A w jej uśmiechu była jakaś dziwna gorycz; politowanie i szyderstwo.
Po chwili wszyscy od okna przeszli do Jana stojącego w dali z Doroszeńką; chorąży go wziął za rękę.
— No, dobrze — rzekł — winszuję ci... Bundrys ci dobrze życzy, czemu nie masz przyjąć? Bierz! bierz.
I odszedł swoim zwyczajem; chorążyna za to poczęła rozpytywać go dłużej; jak, co, zkąd do tego przyszło? a Jan obszernie się przed nią wytłómaczył.
— I ja ci odradzać nie będę — rzekła po chwili — ale się rodziców także popytać potrzeba i z niemi tą pomyślnością podzielić; znasz ojca, że nie łatwy do przyjęcia czegokolwiek od ludzi, bo sobie wszystko chce być winien: wypada ci pojechać do niego, i do jego woli zastosować... Ja w tem wszystkiem dalej widzę jeszcze, ale to tego zgadywać nie wypada...
Ks. Ginwiłł i inni spostrzegłszy te szepty i domyślając się, że tam coś zaszło ważnego tyczącego się Jana, czekali nań tylko żeby go pochwycić i cały dwór wysypał się z nim w dziedziniec, drogą ku dworkom. Nie było co tajemnicy robić: Bronicz powiedział im z czem przyjechał.