Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/57

Ta strona została skorygowana.

gały salon i zatrzymywały się z kolei na twarzach, które ją otaczały... uśmiech jak błyskawica migotliwy prześlizgał się po ustach różowych; czując, że już długa przechadzka może chorążynę niepokoić, rzuciła się na kanapę, sparła na łokciu i niby w głąb ciemną topiąc wejrzenie, omglone na zawołanie przychodzącą półłezką, zwróciła je na Jana Bronicza.
Dla niego w tej chwili dziwną zagadką był milczący artysta, którego boleść czyniła tak zajmującym, a rodzaj obłąkania tak niedostępnym. Jan kilka razy odzywał się do niego nie odbierając odpowiedzi... bo Leon, jak w tęczę patrząc w towarzysza, zdawał się tymczasem zajęty rozbiorem rysów jego twarzy, czy odgadywaniem charakteru. Już ten egzamen przykrym mu być zaczynał, gdy Leon wziął go za rękę i rzekł niby sam do siebie:
— Natura poczciwa, serce złote, młodość nieprzekwitła... ale co to jutro będzie?... Powiedz mi życie swoje — odezwał się odprowadzając go do bocznego pokoju.
Jan uśmiechnął się łagodnie.
— Alboż ja żyłem — odparł powoli — te dwadzieście kilka lat, to sen spokojny i orzeźwiający... wolałbym o twoje spytać, panie Leonie?
— A! moje... to się już skończyło i zapomniało! — zawołał Kora — pochowane i zarosłe... mogiły nawet nie ma znaku. Ale temu dajmy spokój; lubisz ty sztukę? rozumiesz?
— Lubię, ale niewykształconem przeczuciem piękności tylko...
— A bije ci serce na widok obrazu, posągu, zachodu słońca, ciemnej lasów głębi, blasku wód, muzyki poranku?
— Modlę się wzruszony..
— To dobre — rzekł Kora — Bóg cię pięknym stworzył, nie możesz nie czuć piękności; ludzie co jej nie widzą, rodzą się poczwarni i ułomni... Będziemy przyjaciółmi.