Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/139

Ta strona została skorygowana.

czy wszedł, czy umknął. Ludzie przysięgali, iż skrzypnięcie klucza i zatrzaśnięcie drzwi słyszeli, nie pozostawało nic, tylko wybić wrota, bo z lochu już więzień wyjść nie mógł. Pod przewodnictwem samego pana, jęto się zaraz do wywalania, ale to nie poszło łatwo. Panas zaś, korzystając z tego, że się wszyscy skupili na horodyszczu, znajomym sobie korytarzem domacał się do kamieni w zaroślach nad błotem, poruszył je, wyjął, wydobył się z lochu, ażeby kryjówki nie zdradzić, znowu je na swe miejsca powkładał i ziemią szpary zadychtował. Słyszał jak w górze nad nim rąbano drzwi i łamano zamek, pokiwał głową siwą i — poszedł.
Tymczasem ludzie, nie bez trwogi do lochu się wparli, wniesiono światło, przeszukano wszystkie kąty raz i drugi i nie znaleziono — nikogo. Nikt nie przypuszczał, ażeby się ztąd wydobyć było można, sądzili więc wszyscy, iż nieczysta siła narobiła hałasu, aby ludzi wywieść w pole, a rotmistrz tchórzów klnąc i Harasyma łając, wrócił z niczém do domu.
Rozgłos wszakże poszedł po dworze zaraz, iż się Panas pokazał, że go ścigano i Nikita przestraszony, żadnych już środków przeciwko wyjazdowi jutrzejszemu przedsiębrać nie mógł. Korzystając tylko z rozbieżenia się stajennych, dwom dyszlowym koniom nogi poprzywiązywał.
Rotmistrz już się wcale po téj wyprawie spać kłaść nie myślał, rozkazał przed ganek zatoczyć powozy, pakować tłumoki, a sam zapukał o brzasku do