Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/143

Ta strona została skorygowana.

wyszedłszy, dojrzał ten tłum i wszystko się w nim zburzyło, nakazał natychmiast woźnicom z batami iść i ludzi precz rozpędzić. Rozbiegło się téż wszystko i pochowało we mgnieniu oka, ale poobierało tylko stanowiska, z których niepostrzeżone przypatrywać się mogło. Rozdrażnienie gospodarza odbijało się w niecierpliwych jego i gniewnych słowach i łajaniach służby, w krzyku i biciu nawet nawijających mu się ludzi. Pakowano tłumoki, zabierano rzeczy, zaprzęgano konie. Rotmistrz przechadzał się po domu i nie bardzo przytomnie sam téż przygotowywał do drogi.
Pół godziny dane żonie upływało. Parę razy skierował się ku jéj mieszkaniu i zawrócił, jakby mu odwagi brakło do przestąpienia tego progu, w ostatku, ze ściągniętą brwią wpadł gwałtownie do sypialni.
Obejrzał się — była pusta; żony, ani jéj dziecka, ani żywéj duszy w niéj nie znalazł. Krew uderzyła mu do głowy, przeleciał pokój, wbiegł do sąsiedniego, w którym też nie było nikogo, w trzecim pełno kobiet ściśniętych w kupkę jakby przestrachem i milczących.
— Gdzie jest pani? zawołał.
— My... nie wiemy... w sypialni...
— Pani nie ma? którędyż wyszła?
— Nikt z nas nie widział.
Rotmistrz pobiegł na powrót do sypialni, a za nim pani starsza i kilka dziewcząt. Łóżko stało po-