Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/181

Ta strona została skorygowana.

— Spełniłem obowiązek, rzekł powolnie i poważnie kapłan. Człowiek ten przejednał się z Bogiem, i na Hostyę Świętą przysiągł mi, iż ujdzie a skryje się w klasztorze i pokutę do zgonu odprawiać będzie.
— Przysiągł? odparł smutnie Piotr; mój ojcze, lękam się, byście mu tylko do innych zbrodni nie dali jedną więcéj popełnić, będzie krzywoprzysiężcą, jak był zabójcą; któż wié, co uczyni jeszcze? Jać wam nie mogę wymawiać, żeście mi krwawą powinność moją odjęli; lecz co nastąpi, Bóg wié jeden.
Staruszek rzucił mu się w objęcia.
— Nie mogłem uczynić inaczéj, ratując was, dodał, nie jegom ja ocalił, ale ciebie. Niech sądzi i karze Ten, co jest sędzią i trzyma miecz sprawiedliwości.
Siadł Piotr w milczeniu na ławie, nie mówiąc nic. Teraz odszedł go gniew, wracała przytomność, lecz z nią razem troska, co poczynać.
— Czego się jąć, gdzie iść? co daléj? gdzie szukać żony, i jak się stawić przed nią i przed ludźmi?! Gdy dosyć jest wynijść i ukazać się, aby jego potępić i ród splamić?
— Ja ci, moje dziecko, radzić nie będę, rzekł duchowny, nie umiem, lecz czyżbyś, zabiwszy go, swobodniejszym był na duszy i w życiu? Chcesz ratować imię, uchodź-że wraz z odsyskaną żoną i dzieckiem w daleki gdzieś kraj, gdzieby o was słychu nie było.