Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/145

Ta strona została skorygowana.

ten zwrócił oczy wszystkich. Sam król nawet obejrzał się — stał odwrócony i jakby czekał na cóś.
W chwili, gdy przybywający zsiadali już z koni, rotmistrz Wit dostrzegł ich. Oczy mu prawie z powiek zrazu wyskoczyć chciały, przerażenie odmalowało się straszliwe na twarzy zmienionéj, drgnął, potém chciał się jakby rzucić w bok, aby tego widoku uniknąć, czy od widma uciekać, lecz na pierwsze jego drgnięcie, stojący tuż hajducy, którym widać znak dano, pochwycili go z obu stron za ręce i choć się wyrywać usiłował jak oszalały, złamanego utrzymali.
Król oczyma całą tę scenę ścigał. Orzelska blad a wzruszona, patrzała z razu wylękła, późniéj rozradowana. Niemira rozpłakał się. Inni widzowie, dla których to było zagadką, spoglądali na rotmistrza, na przybyłych i na pana, ze zdziwieniem niewysłowioném.
Jedno przybycie uwolnionych z Koenigsteinu więźniów, rozstrzygało sprawę; dla tych co byli świadkami, jakie wrażenie wywarł widok zmartwychwstałego na zabójcy, innych dowodów występku nie było potrzeba...
Król ściągnął brwi i twarz jego majestatyczna, lecz spokojna i obojętna, nabrała wyrazu grozy i oburzenia, — szepnął coś do jednego z otaczających, głową skinął przybyłym i ująwszy broń z rąk strzelca, postąpił parę kroków naprzód. Obława się zbliżała.