Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/158

Ta strona została skorygowana.

bą nie wiedzącą co pocznie z sobą. Nie wielu ich zabranych z Bożéj Woli, prosiło się już o pozwolenie powrotu choćby pieszo do domu, gdy Wojski szczęściem nadciągnął. Zobaczywszy go, przylgnęli jak do naturalnego opiekuna.
— Moje dzieci, — rzekł Wereszczaka. — najprzód pierwsza rzecz, o którą pytam najpilniéj, gdzie wasza pani?
Najśmielszy z nich wystąpił odpowiadając za wszystkich.
— Pani z nami tu przybyła, rzekł, i z początku w mieście osobno dla wygody podobno pan najmował gdzieś kwaterę, ale nam o tém wiedziéć nie było wolno, i nas nieposyłano nigdy. Ozy się nasza pani późniéj wyprowadziła ztąd i tego nie wiemy.
Wereszczaka się zamyślił mocno.
— Gdy pan wyjeżdżał czasem, czy bawił długo?
Wojski chciał w ten sposób dobadać w jakiém oddaleniu prawdopodobnie szukać należało Maryi. Lecz słudzy dość sprzecznie odpowiadali, że pan bawił raz krócéj, to dłużéj, bo jeździł na polowania z królem i dworzanami, tak, że z tego nic téż wywnioskować nie było podobna.
Sąd dozwolił dla dobadania śladów pobytu Maryi, przejrzeć papiery po zmarłym, i Wereszczaka zajął się przetrząsaniem najdrobniejszych świstków i kwitków, co téż do niczego nie doprowadziło, gdyż słudzy świadczyli, że rotmistrz niemal co dzień papiery jakieś starannie zbiérał i palił.