Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, pani dobrodziejko — rzekł przybyły — ja to jestem ten ślepy... Pan Bóg się ulitował nademną, wzrok odzyskałem. Doktor mi zdjął szczęśliwie tę zasłonę... Nie zgłaszałem się jednak długo, bo... bo...
Łowczy stał w podziwieniu przed nim, ręce podnosząc do góry.
— Bo panna Maryanna była właścicielką wioski... Mogłoby się było zdawać, żem się ułakomił...
Teraz dopiero, dowiedziawszy się iż... procesem jéj zapis odebrano, a sam mając stałą i dobrą posadę...
Łowczostwo popłakali się oboje; ale egoizm ludzki nigdy swych praw nie traci, to téż i poczciwa łowczyna wykrzyknęła mimowoli:
— I weźmiesz nam tę jedyną naszę pociechę! a nas osierocisz...
Ale łowczy żonę zburczał...
Zaproszono siedzieć gościa, konie poszły do stajni. Łowczyna teraz biegała do okna, wypatrując rychło-li Maryś nadjedzie.
— Ale — proszęż waćpana, wołała śmiejąc się — siedź tu... spokojnie, nie zdradzaj się. Nic jéj nie powiemy... Niech-że ma niespodziankę, na którą dziewczę zasłużyło...