Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, to co? odparło dziewczę... dźwignę.
Staszek stał niemy, po ścianie palcem skrobiąc.
— Albo my się zobaczymy gdzie, albo nie? Maryś!
Dziewczę westchnęło.
— Kto to może wiedzieć szepnęła.
— Mnie i dworu żal i was, dodał chłopiec. Byliście mi jakby siostrą rodzoną...
— Prawda! szepnęła Maryś, z oczyma załzawionemi; — ale na świecie tak, mówiła nieboszczka... wszystko niepewne... w ręku Bożym...
Idziecie dziś? spytała..
— Muszę, rzekł Staszek, czego mam czekać? żeby mnie biczem kazał za wrota wysmagać!
— Niech Bóg prowadzi — cicho szepnęła Maryś, zasłaniając oczy..
— Pamiętaj, Maryś — dodał żywo chłopiec — jakbym ja wiedział o was a mógł, a trzebaby wam było pomocy... Jużci my nie darmo tyle lat się pod jednym chowali dachem...
Nie wiedział Staszek, czy słowa te posłyszała, bo oczy sobie fartuszkiem zakrywszy usunęła się do sieni.
Staszek Mierzowski wziął węzełek i kij i, nie oglądając się już na dwór w Koralówce, w świat poszedł...