Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.

Stolnikowicz rozparł się wygodnie w krześle, rzucił papier na stolik i spoglądać począł po nagromadzonych rupieciach.
— W porę to przyszło — dumał — cienko śpiewałem na ostatnich dwu chłopkach, a babsko litości nie miało, pod pozorem żem wszystko stracił.
A dla kogóż miałem zbierać i kutwić?
Tyle naszego co się użyje!...
Teraz i o ożenku pomyśleć nie od rzeczy; Karolówka wieś co się zowie, ani grosza długu, w Brześciu depozytem u Dominikanów gotówką, jak świadczy rewers w szkatułce kutéj, przeszło trzy tysiące czerwonych złotych.
Tu zapasy... ogromne.
Stajnia pańska, loch kasztelański...
Czego tu chcieć!
Cha! cha!
Tylko żyj i popuszczaj pasa!
Pogładził się po brodzie i westchnął.
— Żeby nie te nogi... i nie te lata... ale, od czegoż doktory, gdy jest czém płacić?
Ho! hołupca jeszcze utniemy, i panienkę sobie wybiorę jak malinkę...
Zadumał się stolnikowicz...