męża, żeby do swojéj nowéj miłości przypuściła choć jedno mniéj ślachetne, cielesne jéj objawienie, z którémby się łączyło przypomnienie Mateusza. Była to więc jedna z tych namiętności platonicznych, z których starsi się śmieją, w które tylko młodzi zapaleńcy wierzą, póki świat ich nie rozbestwi i nie popsuje. Ordęga przy swojéj miłości, miał tyle uszanowania dla Anny, że nad pocałowanie jéj ręki, nie śmiał się wyższego od niéj domagać szczęścia. Jéj cierpienia przeszłe okrywały ją w oczach jego blaskiem męczeństwa, koroną świętości, kochał w niéj nie kobietę, lecz cudne zjawisko jakieś, o którém marzył przez sen, kochał ją sercem młodém, odrodzoném, bez żadnéj żądzy więcéj, tylko widzenia ją szczęśliwą. Taka miłość bywa najroskoszniejszą, lecz rzadko trwałą, dla Ordęgi i Anny jaśniała ona tylko kilka miesięcy. Raz, kiedy siedzieli w ogrodzie i rozmawiali swobodnie, zaturkotało przed gankiem, Anna się porwała i pobladła, spójrzała i zawołała.
— Mój mąż przyjechał!
Potém bezprzytomna pobiegła ku domowi, a Teodor długo przeprowadziwszy ją oczyma, odszedł ze spuszczoną głową.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Całe życie biedna.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.
178
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/a/ab/J%C3%B3zef_Ignacy_Kraszewski_-_Ca%C5%82e_%C5%BCycie_biedna.djvu/page192-1024px-J%C3%B3zef_Ignacy_Kraszewski_-_Ca%C5%82e_%C5%BCycie_biedna.djvu.jpg)