Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Choroby wieku tom II.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

czył go idącego do kapliczki, która cały dzień zwykle bywała otwarta, i ten symptom niezmiernie go uradował... Kilka gdzin pozostał w niej starzec.
Na jednej z ławek znalazł książkę nabożną, otworzył ją machinalnie, począł czytać z roztargnieniem i przywiązał się do uspokajających myśli które w niej spotkał... Nazajutrz powrócił znowu do kaplicy i książki, coraz dłużej w niej przebywając... nigdzie tak mu błogo i dobrze, tak jakoś spokojnie jak tam nie było. Bóg się nad nim ulitował i dotknął skamieniałego serca, wytrysnęły łzy z opoki, a błogi pokój roztoczył się nad zbolałą duszą...


XLV.

W kilkanaście dni znikł Dembor jednego poranku z Porzecza, kazawszy powiedzieć dzieciom że do Zagaja wrócić musi, żeby się o niego nie frasowały, przepraszając zarazem że książkę z kaplicy zabiera i później im sam odniesie.
Pobyt u Solskich był dlań zbawczem lekarstwem, i powoli podziałał na ranionego, uśmierzając jego cierpienie jedynym środkiem który leczy i koi wszystkie boleści ziemi. Tu dopiero rozeznać potrafił jak fałszywą drogą szedł całe życie, i jak kruchemu naczyniu serce swoje powierzył, przywiązując się do darów ziemi, wierząc w rozum swój tylko, nie pragnąc niczego oprócz dostatku i bogactwa. Cała przeszłość stanęła mu teraz z innem obliczem i żalem okrył stracone napróżno życie. Ale Bóg mu dał jeszcze odżyć, orzeźwić się i podźwignąć, pracą. Przywykły do zajęcia, uczuwszy jego potrzebę i nie mierząc go teraz starą a fałszywą miarą dawną, pojął że i na małem pracować potrafi pożytecznie i zbawiennie. Z obojętności i zaniedbania powoli przeszedł znowu do maluczkiego gospodarstwa, i pilniej krzątać się zaczął. Ożywiony modlitwą i serdecznem na świat wejrzeniem, trud nowy