Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dzięki Bogu, Adrjan śpi spokojnie. Zasnął nawet daleko dłużej niż zwyczajnie. Nie chcemy go budzić — potrzebuje widać spoczynku.
Stary, który wiedział jak Adrjan regularnie budził się zawsze o jednej godzinie, niespokojny trochę poszedł pode drzwi... Otworzył je ostrożnie... Na stole lampa zagasła stała w swem miejscu. Obok niej teka Adrjana rozłożona leżała — i pusta. On sam z głową na poduszkach rzuconą — której żółtość od czarnych odbijała włosów woskowo, z usty otwartemi spoczywał. Rękami obiema cisnął piersi... W kominie otwartym leżał stos spalonego papieru...
Adrjan nie żył. W ostatniej godzinie zniszczył niedokończony poemat. Z ich obu została garść popiołu i na niej — kilka łez... Łzy i popiół wiatry wypiły i rozniosły...
Dajmon? — przeniósł się do innej piersi.

KONIEC.