Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

ralnym wykręcaniom. Cóż powiedzieć o poecie, którego dusza musi stokroć boleściwsze zwichnięcia dobrowolnie znosić?
Marjan milczał jakby przestraszony. Adrjan wypowiedziawszy to z bobeścią, zwrócił się ku oknu. Rozmowa z tego tematu dalej już iść nie mogła, znużyła obu do niej nieprzygotowanych.
— Możesz się zabić tym poematem — odezwał się po namyśle Marjan. — W interesie nawet dzieła twojego jest, aby sił oszczędzać i myśli dawać wytchnienie; czasami zapomnieć o tem, że się jest wieszczem natchnionym.
To mówiąc wstał uśmiechnięty.
— Trzeba czasem zdziecinnieć i nie być tak do zbytku poważnym a rozumnym. Powinieneś się pobałamucić, rozerwać. Chcesz? Ja ci choć do tego dopomagać jestem gotów, bo się na nic innego nie zdam.
Adrjan chwilę wahać się zdawał.
— Nie wiem — rzekł — czy to możliwe, choćby było zdrowem i orzeźwiającem.
— Dlaczego? powinieneś spróbować!
Poeta ruszył z lekka ramionami.
— Zobaczymy — odparł cicho — ja już jestem, oprócz tego, żem okaleczał na duchu od tej pracy — istotą obrzydliwie znałogowaną. Jak pijak, choć go napój zabija, ciągnę do tej trucizny, potrzebnej mi już, stanowiącej pokarm, będącej we krwi, w ciele, we wszystkich tkaninach istoty mojej. Wiesz, że gdy więźniów, co w mefitycznem długo zamknięci byli w powietrzu, na świeże wywiodą — umierają.
Gospodyni usłyszawszy nazbyt ożywioną rozmowę, a pamiętając o powierzonym sobie nad chorym dozorze, niespokojnie parę razy przeze drzwi zajrzała. Adrjan uśmiechnął się do niej, odprawiając ją ręki skinieniem.
— No — a gdzież jemy śniadanie? u Tramontany? nie prawda? zapytał hrabia.
Adrjan zawahał się, jakby się namyślał czy ma