Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

a jego dobry humor najlepszym dla chorych lekarstwem.
— Ja go znam — skłamał Marjan. — Właśnie gdy ztąd jechał, spotkaliśmy go... Jakże was znalazł po nużącej podróży do Castellamare?
— A no jak zwykle! — rzekł Adrjan.
— Nam przecie powiedział — przerwał Sieniuta — że potrzebujecie spoczynku, rozrywki i pilnego starania o zdrowie... Ja tu jako dawny nauczyciel myślę, powagę doktora wziąwszy na siebie — rozciągnąć kuratelę.
Adrjan się zarumienił.
— Dajcie mi pokój! — zawołał trochę niespokojnie, patrząc na Sieniutę: — czuję się zdrów, trochę tylko znużony. Ręczę, że któryś z was dopatrzył mój kaszel wczorajszy — trochę krwi!! Ale to nie ma najmniejszego znaczenia. Salicetti przypisuje to naszej narodowej chorobie.
— Jak ono jest to jest — odezwał się Sieniuta — ja narzucam się z moją opieką i domagam posłuszeństwa.
Adrjan potrząsnął głową, uścisnął starego i zawołał:
— Żadnego despotyzmu nie znoszę. Chcieć mi rozkazywać jest to ducha niepodległego do buntu wyzywać.
Zamilkli nieco, Marjan i profesor pozozumieli się oczyma... Hrabiemu myśl przyszła trochę dziwna może, troskliwością o przyjaciela usprawiedliwiona: zakręcił się i pod pozorem jakiegoś interesu, wysunął...
Na nudy chroniczne, które były jego chorobą, szczególnym sposobem mu się szczęściło: miał zajęcie niepospolite, wpadł prosto w dramat fantastyczny, mający się tragicznie zakończyć. Na jakiś czas mógł nawet pod wrażeniem jego być zupełnie seryo i wyrzec się szyderstwa.
Wielce ożywiony, pośpiesznym krokiem biegł Marjan do hotelu wprost, w którym mieszkała miss