Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/315

Ta strona została uwierzytelniona.

307
DOLA I NIEDOLA.

I odstąpiwszy nieco, zakryła sobie twarz rękami.
Adam jadł właśnie śniadanie, spokojnie, rzucając kiedy niekiedy okiem zdziwioném na nią, bo się ani domyślał, co w jéj duszy się dzieje, jaka tam toczy się walka.
Julia wstała, i w gorączce przechadzała się po pokoju.
— Może widok matki wstrząśnie nim, dumała; może go wspomnienia rozbudzą... odżywią... A! trzeba by matkę zobaczył!
— Czy ojciec przyjąć i widzieć zechce czy nie — rzekła głośno, — nie można przewidzieć, to może przyjść późniéj zresztą; ale matkę powinieneś zobaczyć — dodała surowiéj, — ja chcę, żebyś do niéj pojechał, ja sama napiszę do niéj, a starościc chełmski w sekrecie jéj list przeszle... Jesteś tu, blizko, o parę dni drogi... i mógłbyś nie żądać zobaczyć się z matką?
Adam poczuł nareszcie, że wyplącze się z tego tylko pochlebstwem; pomiarkował, że stał się odrażający tym chłodem.
— A! — rzekł cicho z szalbierstwem niegodném — dla mnie kto inny był prawdziwą matką.
Słowem tém kupił sobie bezkarność. Julia obejrzała się czy nie ma kogo z ludzi przy niéj, i poskoczywszy szybko, pocałowała go w gładkie i piękne czoło, które dla niéj promienna otaczała aureola. Jak każdy zakochany, który tysiąckroć kłamie sobie byle mógł kochać, hrabina czułém słowem ujęta, potrafiła chłód nawet Adama wytłómaczyć na jego korzyść.
Bądż co bądź, rzekła po chwili weseléj: wypada żebyś pojechał do matki. Rzeczy się ułożą... Potrzeba, abyś się z nią widział koniecznie. Niech ona cię pobłogosławi, niech jéj życzenie szczęścia spadnie kro-